Mimo wcześniejszych planów i Święta Trzech Króli mędrcy ze wschodu nie dotarli do Betlejem tylko utknęli daleko gdzieś na Syberii. Lataliśmy bowiem na Żwirowni, a ta swym klimatem przypominała dziś bardziej Kołymę lub Workutę, a nie naszą Dolinę Redy.
Lodowaty wiatr smagał nas zawiewanym śniegiem i smętnie zawodził na kopalnianych konstrukcjach.
Ale w tym miejscu zimowe klimaty mają swoje zalety – daje się bez trudu dojechać w okolice startowiska, obecnie skutą lodem, a zwykle grząską drogą.
Zaorane pole na górze pokryte jest gładką skorupą śniegu, ktora jest bardzo przyjaznym lądowiskiem. Żwirownia ma deniwalecję ok. 45 m i bez problemu rozstawiamy tam bazę 100m(a dało by się i 300m). Wiało porywiście 8-14 m/s, noszenie było dość intensywne, ale uzyskiwane czasy nie bardzo to odzwierciedlają.
Cóż- przerwa w treningach była dość długa, często zdarzały sie niedoleciane albo okrutnie przesmarowane zwroty na bazach. Konieczne rękawiczki też nie ułatwiały przecyzyjnego pilotażu.
Zdopingowani coraz bardziej konkretną perspektywą Euroturu 2011 członkowie 3-city teamu licznie stawili sie na dzisiejszej syberyjskiej zsyłce zarówno jako zawodnicy mini-zawodów jak i sędziowie.
Zwłaszcza postawa tych ostatnich godna jest szacunku, bo wytrwali na stanowiskach mimo braku samogonu.