Szybownictwo ekstremalne

Po wyjazdach i lotach w takich miejscach jak Mierzeja Wiślana, człowiek dochodzi do wniosku , że F3F to jednak szybownictwo ekstremalne.

Najpierw należy pokonać od 90 do 130km ( w jedną stronę) w zależności od miejsca zamieszkania. Na miejscu okazuje się, że wieje silniej niż zakładamy, a po pierwszym lądowaniu na niby bezpiecznej zawietrznej, pęka kadłub … i pozostaje dalej latać z balastem po korek i arcydelikatnie lądować na plaży.

Żeby to jeszcze plaża była czysta i szeroka … a tu po zimowych sztormach masa konarów, korzeni i brył lodu.

Gdyby to jeszcze zejście na plażę było przyzwoite … a tu trzeba skakać z klifku, zważając na model w powietrzu i przeszkody pod butami.

Modelem klasy F3F, nawet dobalastowanym stosownie do 11 m/s i solidnie pękniętym kadłubem, przy sporej ilości wprawy można wylądować przy nóżce unikając „śmieci” wyrzuconych przez morze. Jednak sprowadzenie na plaże 4m Foki ważącej 6kg to już czysta ekwilibrystyka.

Podejście do lądowania makietą rozpoczyna się kilkadziesiąt metrów w głąb „niebieskiej trawy”. Model należy prowadzić trawersem, wracając w stronę lądu , wytracając wysokość i prędkość, aby w ostatecznej fazie posadzić sporych rozmiarów szybowiec na wąskim pasku plaży. I żeby nie było łatwiej … w dokładnie określonym miejscu plaży, gdzie akurat nic nie leży.

Wszystkie te przeciwności losu, fanatyków F3F-u tylko hartują. Zdecydowanie uczą wytrwałości, umiejętności podejmowania szybkich decyzji, precyzji i konsekwencji .

Mimo, że to cały czas szybownictwo, to jakże inne od tego „lotniskowego” z przystrzyżoną trawką na 3cm , wiatrem do 4 m/s i placem do lądowania jak okiem sięgnąć. Ale jak mawia stare łacińskie powiedzenie ” o gustach się nie dyskutuje”.

Posted in Dziennik lotów.