Wietrzenie Żwirowni

Od dłuższego czasu, wielu z nas (zboczowców) z utęsknieniem patrzyło na kreski termometrów  czekając aż słupek cieczy przeskoczy na dodatnią stronę lub bodaj w okolice zera. A tu jak na złość wybrzeże wciąż znajdowało się pod wpływem niemal syberyjskich mrozów. A górale?  Zamiast śmigać na nartoch mogli co najwyżej ugościć się w karcmie ( żeby nie było wątpliwości nie piszę tu o kolegach f3f z południa bo Ci akurat mieli dobrze). Jedynie Kierownik nie dawał za wygraną i wyskakiwał na polatanie

I stało się, śnieg, wiatr  i zima poszły na południe. A do nas ciepełko i wiaterek. Z czego niemal natychmiast kilku z nas postanowiło skorzystać.  Jak ciepło to raczej z południa, jak południe to dmucha na Betlejem i Żwirownię.

Betlejem, nawiedzone przez  Kierownika w sobotę, odwiedziłem wcześniej i nie spodobało mi się, jakby prawie nie wiało, więc ruszyłem trochę dalej na Żwirownię, która mi osobiście jakby bardziej ,, leży’’.  Cóż dojechać się za blisko nie da , ale nie marudźmy, chłopaki w górach czasem muszą dygać na piechotę po kilka kilometrów pod górę, a tu raptem 5 minut marszu po jeszcze nie rozmarzniętej ziemi.

Wybór okazał się słuszny, bo chociaż nie wiało zbyt mocno ( w porywach może było z 5m/s, to wysokość i nasłonecznienie zbocza Żwirowni zrobiły swoje. Początkowo latałem sam, bo kolega Kierownik i Listwa musieli oczywiście oddać pokłony na Betlejem i zalatać. Ale zdziwiłem się gdy po niedługim czasie pojawili się na Żwirowni. Zdążyłem do tego czasu wykręcić jakieś pół godziny lotu Stingerem ( 2800)  i poprawiające się  warunki skłoniły mnie do lądowania na dodbalastowania.

Zanimi koledzy  przygotowali się do lotów ja już z 3kg byłem z powrotem w powietrzu. Chyba trochę przesadziłem bo w warunkach zawodów nie zdążyłbym rozbujać modelu w ciągu 30 sekund do ostrzejszego lotu. Ale tu luzik, powoli coraz wyżej szybciej dalej, Stinger się rozbujał. Wydawało się ,że jest nieźle , aż tu nagle……… na sporym gazie Stinger sobie zakręcił w stronę zbocza i skoziołkował w dół. No myślałem, że nie będzie co zbierać, ale jak witać na dokumentacji foto nie jest tragicznie.

Koledzy trochę się zdziwili gdzie nagle zniknąłem bo akurat nie obserwowali tego lotu, tymczasem ja dałem nura po piachu w dół. Niestety okazało się że tego piachu to było może parę milimetrów a pod spodem lód, więc momentami miałem niezłą jazdę bez trzymanki, raczej nikomu nie polecam, bo nawet powrót pod górę nie byłby możliwy gdyby nie solidny kadłub , który chwilami posłużył za podpórkę.  Tymczasem Listwa w starym stylu pięknie wystartował i rozpoczął śmiganie nad krawędzią. I chociaż lubi Żwirownię może nawet bardziej niż ja, nie był zbyt zadowolony. Później okazało się , że profilaktycznie wystartował tylko z 500 g. balastu, a i tak nie mógł się rozbujać. A na dodatek  wiatr jakby momentami siadał. Siadł i Toxic  Listwy , więc następny Kierownik, który zawędrował tutaj z już zmontowaną Falezą puścił ją w powietrze. Faleza , wiadomo lata wszędzie i zawsze dobrze. Jak nie zjedzą jej korniki to jeszcze trochę posłuży, a Kierownik oczywiście  po swojemu w eleganckim stylu ciął powietrze, widać nabitą rękę, mógłby już chyba latać z zamkniętymi oczami .

Tymczasem ja, jakby na szczęście miałem ze sobą drugiego orła czyli Ceresa . Szybko poskładałem i gdy tylko litościwy Kierownik widząc moje nienasycenie ustąpił mi pola, ruszyłem w tango. Niewiele brakło by i ten model podzielił los poprzednika. Prawie nie chciał lecieć i w każdym razie nie z powodu słabnącego wiatru. Przecież nic nie zmieniłem od ostatnich lotów, ale tylko pozornie. Wprawne oczy kolegów od razu wyczuły środek ciężkości przesunięty zbyt do tyłu. W pośpiechu wsadziłem balast w tyle komory bagnetu i to wystarczyło abym musiał się trochę pomęczyć nad ratowaniem modelu. Ale udało się jakoś wylądować, przełożyć balast, dołożyć jeszcze trochę do dzióbka i model jeszcze raz w górę i jakby inny duch w niego wstąpił.

Tymczasem słabnący wiaterek zaczął jeszcze dokręcać do wschodu i już nie było za bardzo na czym latać wylądowałem , żeby znowu nie ćwiczyć ślizgów  po model na dół. Wszyscy wykazali się niemal perfekcyjnymi lądowaniami na wąskim pasku trawy przykrytej śniegiem, bo każdy wiedział jak niemiłe dla modelu są kamyczki na odśnieżonym zamarznięty polu. Nie zmarzliśmy, słoneczko czasem nawet  ładnie przygrzewało. Było całkiem sympatycznie i miło, choć wokół szaro-biało.

Lekko nalatani ruszyliśmy w drogę powrotną i nie było jeszcze ciemno, znaczy się dzień coraz dłuższy, niedługo będzie wiosna, a dawno nie używana Żwirownia została przewietrzona.

Waldek

Posted in Dziennik lotów and tagged , , , , .