Sobota w Borsku

Pogoda dopisała i mogły się spełnić nasze marzenia piknikowe. Mnie najbardziej cieszyło, że będzie ciepło.

Rano doszła do mnie od Rajmunda dobra wiadomość, że na pasie nie będzie glajciarzy. Zapowiadało się całe niebo dla nas. Gdy pojawiliśmy się z Iwoną na lotnisku, część modelarzy była już na miejscu. Atmosfera była prawdziwie piknikowa. Zaczęliśmy od rozpalania grilla, a raczej grilli, gdyż było nas w sumie 18 osób. Po posiłku należy się człowiekowi kawałek pysznego ciasta i sjesta. W sam raz po sjeście przyjechał Rajmund i zaczął pieczołowicie składać holówkę. W międzyczasie na niebie zaczęły pojawiać się modele F3K, „4-ro metrowiec” Eryka, Albatrosy i kilka samolotów.

Po odpaleniu Piperowego silnika i wykonaniu lotu testowego, przyszedł czas na holowanie. Kierunek i siła wiatru zmuszała zestaw do niekomfortowego wyczepiania w okolicach słońca, ale potem łatwo można było szukać szczęścia gdzie indziej, gdyż na tych wysokościach niebo było całkowicie wolne. Mówiąc o szczęściu  przyznam, że mi dopisało. Podchodząc do lądowania po trzecim bardzo fajnym locie, gdy byłem na wysokości około 5-ciu metrów, wrzuciłem hamulce, a model ku mojemu absolutnemu zdziwieniu gwałtownie zanurkował i zrobił dziurę w ziemi. Wyglądało to groźnie, ale że kadłub laminowałem samemu, to miał tam gdzie trzeba odpowiednią wytrzymałość i wystarczyło go otrzepać z kurzu i suchej gleby. Głębsza analiza wykazała, że przestało działać serwo od głębokości. Czyżby pierwsze w moim życiu spalone serwo? Idąc po nitce do kłębka okazało się, że niechlujnie połączyłem wtyczki i miałem szczęście, że nikomu się nic nie stało. Szybko przywróciłem modelowi gotowość do kolejnych lotów, które przebiegały już bez zakłóceń.

Termika była tego dnia bardzo mizerna. Marek, który latał DLG mówił, że złapał tylko trzy kominy. Mnie udało się porządnie wykręcić tylko w jednym. Wieczorem wiatr zacichł i pojawili się paralotniarze, z którymi tu w Borsku żyjemy w symbiozie. Jedni uważają na drugich i powietrza starczy dla wszystkich. Gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, a temperatura spadła do 24 stopni, zaczęliśmy się powoli zwijać i szykować do drogi powrotnej. Żegnając się mówiliśmy- do następnego razu!

Posted in Dziennik lotów and tagged .