Ostatnie wydarzenia w postaci Mistrzostw Świata F3F jakoś nie chcą odejść w zapomnienie.
Ponieważ wyścigi na zboczu uważam za niezwykle fajną dyscyplinę sportową i przez parę lat ją uprawiałem ( z dwukrotnym reprezentowaniem kraju na MŚ ) przytoczę poniżej kilka moich spostrzeżeń.
Zacząłbym od początku czyli od latania rekreacyjnego. Tu trzeba przyznać, że w stosunku do liczebności w innych rekreacyjnych miejscach czyli lotniskach modelarskich, aeroklubowych, łąkach i innych krzakach nie ma wielu sympatyków latania na zboczu. Myślę, że wynika to z braku odpowiednich terenów, braku lokalnych tradycji oraz, że jest to sposób latania obarczony dużym ryzykiem uszkodzenia modelu zarówno podczas lotu jak i lądowania. No i oczywiście także fakt, że nie na wszystkie zbocza da się wjechać samochodem zabierając ze sobą miliard niepotrzebnych rzeczy.
Z tego wąskiego grona osób wyłania się jeszcze mniej liczna grupa pilotów, którzy mają odwagę stanąć do rywalizacji. Zauważam, że ten element (odwaga) jest decydujący o tym czy będzie się gotowym do rywalizacji. W zawodach można przegrać. Tylko niewielu z pośród tych, którzy mieli odwagę i przegrali, będzie w stanie przezwyciężyć porażkę i być gotowym do dalszej walki o to, żeby nie być na następnych zawodach ostatnim. Z tego wąskiego grona krystalizują się zawodnicy, którzy zaczynają aktywnie uprawiać dyscyplinę sportu. Nie latać ale uprawiać sport. Moim zdaniem jest zasadnicza różnica mentalna między uprawianiem sportu a lataniem. Latając czerpiemy radość z samego sterowania modelem – uprawiając sport czerpiemy radość z zajmowanych pozycji i znajdujemy motywację aby piąć się w górę. Bez elementu zawziętości i ambicji połączonej z talentem i pracowitością nie ma mowy o zawodniku wysokiej klasy. Można być co najwyżej niezłym lataczem, który będzie odnosił nawet czasami sukcesy. Lecz brak skłonności do samodoskonalenia się oraz ambicji i woli walki nie czyni takiego latacza zawodnikiem sportowym.
Obserwuję niestety wszechobecny strach zamiast odwagi. Zawody o pietruszkę na celność lądowania organizowane przez nasz AG zgromadziły na starcie 5-ciu twardzieli, którzy mieli odwagę. Reszta z ponad 50-ciu członków nie pojawiła się. To samo zjawisko obserwowałem u młodzieży z modelarni. Gdy przychodził czas zawodów wszyscy byli zajęci czym innym a na starcie pojawiało się kilku, którzy mieli odwagę. Taka postawa przepełniona kompleksami niskiej samooceny ciągnie się za tymi ludźmi cały czas.
Z zawodników a raczej kandydatów na zawodników tej maści wybieramy przyszłe reprezentacje.
Bez względu na dyscyplinę niska samoocena w połączeniu z małą, a czasem żadną możliwością selekcji owocuje, a raczej nie owocuje przeciętnymi wynikami.
Zdarzają się nam perełki, pojedynczy zawodnicy tacy jak mój wzór sportowy Adam Małysz, Robert Korzeniowski, Agnieszka Radwańska, Andrzej Grubba, Robert Kubica, którzy dali nam przepiękne chwile sportowych wzruszeń. O wiele trudniej zgromadzić takich perełek kilka aby stworzyć drużynę, która śmiało będzie sięgać po złoto. Nie po srebro czy brąz – wyłącznie po złoto!!! Nie zadowalać się srebrem!!!
Aby sięgać po złoto trzeba trenować, trzeba wyrabiać w sobie wolę walki, trzeba dążyć do doskonałości. Trzeba też mieć wzory i ideały do naśladowania. Trzeba wybrać odpowiednią drogę. Jak jej szukać skoro się jest na początku i nie wiadomo dokąd się zajdzie? To nie są łatwe pytania ale obrazują stan naszej dyscypliny wyścigów na zboczu. Obserwuję brak rozwoju wynikający z przyczyn mentalnych. Odnoszę subiektywne wrażenie, że liczba sportowców maleje, grono lataczy jest mniej więcej stałe ale najgorszy jest fakt, że nie ma ludzi nowych. Przypuszczam, że wielu boi się zacząć bo brak im odwagi. Wielu boi się rywalizacji w najmniejszym wymiarze choćby w formie treningów zorganizowanych. Wielokrotnie na zboczu po propozycji wspólnego treningu robiło się jakoś pusto. Bez możliwości treningu nie ma mowy o pięciu się w górę. Nie ma mowy o osiąganiu wyników bez wymiany doświadczeń. Bez udzielania sobie wskazówek, bez podpowiadania, radzenia, omawiania wyników. Między innymi brak możliwości regularnego trenowania skłonił mnie do decyzji o zrezygnowaniu ze sportowego traktowania F3F-a. Czynnikiem, który ułatwił mi tę decyzję było stawianie na bylejakość, na którą w sporcie ani w ważnych sprawach się nie godzę. Wielu Kolegów pamięta w jakich okolicznościach się wycofałem. Prowadziłem wtedy z dość dużą przewagą ale na bylejakość się nie zgodziłem. Innym zabrakło odwagi – chcieli sobie polatać.
Pamiętam argumentację sędziego – „bawmy się”. Dla jednych być może była to zabawa lecz dla mnie były to eliminacje do Mistrzostw Świata. Taka drobna różnica spojrzeń na tą samą sprawę.
Oddaliłem się trochę od zbocza i zacząłem szukać przyjemności w innej dyscyplinie, dyscyplinie, w której nie mam doświadczenia, nie łatwo mi przyjdzie sięgnąć po laury ale to daje ogromną radość bo znalazłem obszar, w którym widzę swoje słabości, gdzie mam mnóstwo ciężkiej pracy do zrobienia by sięgnąć po złoto. Droga daleka… Ale przyjemność z dążenia do celu ogromna.
Wydaje mi się aby polski F3F za 10 lat mógł być na wyższym poziomie trzeba zadbać za wszelką cenę o powiększenie grona uprawiających tą dyscyplinę sportu. Trzeba się nawzajem wspierać i motywować. Czerpać radość z dążenia do celu. Tylko taka inwestycja daje szansę na wartościową selekcję. Bez względu na metody selekcji jak nie będzie z kogo wybierać to i Salomon….
Kończąc już wspomnę moje ostatnie wakacje. W tym roku pojechałem z Iwonką do Danii. Latałem na zboczu samemu. Było to strasznie nudne. Szybko zrezygnowałem. Wymyśliłem sobie inną dyscyplinę – wyprowadzałem model na spacer. Puszczałem go z wydmy a potem szedłem skrajem plaży i wody za każdym dniem starając się zajść a w zasadzie zalecieć jak najdalej. I to było super!