Jaki wiatr jest najlepszy – od morza! Od dłuższego czasu zasadzaliśmy się z Bartkiem na ten kierunek. W czwartek zdzwaniamy się, w piątek potwierdzamy – w niedzielę Krynica Morska.
Ruszyliśmy o 9:00 po krótkim odcinku cofnęliśmy się do mnie po nadajnik (niezbędny) i kulaliśmy się w stronę Mierzei Wiślanej. Po drodze dowiadujemy się, że Andrzej i Piecia są już na miejscu. Warun jest z kategorii „mega” bez odchyłki. Bartkowi udaje się namówić telefonicznie jeszcze jednego pilota tym razem paralotni aby dołączył do nas. Dojeżdżamy na parking przy wierzy gdzie spotykamy Kierownika. Morze huczy potężnie. W moim Navigatorze nie mam komór balastowych. Pożyczam od Andrzeja kilka balastów i przyklejam taśmą klejącą na zewnątrz kadłuba. Psychicznie powinno pomóc. Piotrek i Andrzej już latali i zrobili przerwę aby się ogrzać. Postanawiam latać w rękawiczkach bo planuję długi lot. Od razu idę na start. Wiatr wyrywa model z niepewnego chwytu ale bez problemu zdążam chwycić drążki. Początkowo uczę się jak latać takim lekkim modelem. Po kilku minutach zaczynam ogarniać. Zamierzam latać długo więc aby nie blokować startowiska kolegom idę na wschód w kierunku granicy. To wędrowanie przypomina mi loty w Danii gdzie codziennie wyprowadzałem na spacer mojego Albatrosa.
Plaża do lądowania wąska. Fale wdzierają się w niektórych miejscach aż po samą wydmę. Koledzy lądują no górze. Postanawiam nie ryzykować i znalazłem zawczasu kawałek plaży na lądowisko. Palce mimo rękawiczek zaczynają mi powoli cierpnąć z zimna ale latam dalej. Z daleka widzę jak koledzy kolejno zmieniają się i Bartek zaczyna szykować Lunaka. Ląduję i wracam do obozowiska. Łyk herbatki i zabieram się za Lunaka. Ulatuje w powietrze niczym wolnolotka. Piękne niskie przeloty fantastycznie komponują się z falami i błękitem nieba. Fotografują wszyscy. Bartek jest w swoim żywiole. Kolejne nabranie wysokości i nurkowanie zakończone efektownym zakrętem z wyjazdem nad białe grzywy ciemno ołowianego morza. Lot uwieńczony pięknym lądowaniem na plaży.
Czas na mniejsze modele. Startuję Navigatorem i po kilku minutach idę na prawo. Tym razem schodzę na plażę. Tu wyraźnie mniej wieje i czuję , że wytrzymam dłużej niż poprzednio. Postanawiam iść z modelem na spacer w kierunku granicy. Idzie się źle. Wąska plaża, a czasami nawet jej brak, zmusza do chodzenia po pochyłościach tuż przy wydmie. Znajduję sobie wygodniejsze miejsce, które będzie także moim lądowiskiem. Ćwiczę bimbanie i różne wersje zakrętów. Jakże odmiennie lata się w stosunku do Freestylera. Niby można pogonić ale przez zakręt nie ma ochoty przejść. Gdybym miał możliwość dobalastowania, to sprawa miałaby się inaczej. Na plaży pojawiają się spacerowicze. Muszę na nich uważać gdybym nagle musiał lądować ze względu na brak prądu. Stoją zauroczeni lotem modelu w miejscu, które upatrzyłem sobie do lądowania. Czas mija, palce znowu są sztywne i obolałe z zimna. Czekam aż odejdą i ląduję. Wracam do kolegów. Widzę, że też mają dosyć. W głowach mamy teraz ciepłą zupę rybną w Strzechówce. To nasz stały punkt programu przy lataniu na tutejszych zboczach. W knajpie wymieniamy między sobą zdjęcia. Koledzy wracają a my z Bartkiem idziemy zobaczyć jak się ma nasz kolega na paralotni. Z plaży widać, że wisi nad drzewami. Machamy sobie na pozdrowienie.
Posileni i odprężeni wracamy do domu. Słońce zachodzi. To był dobrze wykorzystany dzień.
Jakub