2020 – rok inny niż wszystkie

Sezon rozpoczął się z „przytupem”.

Gdy tylko opadł „kurz” po pierwszej fali COVID, przyjechałem na lotnisko wzbić się w powietrze. Szybowiec po corocznym przeglądzie oraz przedlotowym i przedstartowym … wszystko gra.

Zaraz po starcie zauważyłem jednak stosunkowo niską prędkość na holu. Poprosiłem o „10” więcej. Prędkość nieco wzrosła, ale ciągle było poniżej 100km/h. Poprosiłem o kolejne „10” – poprawiło się. Wariometr podawał blisko 17m/s wznoszenia, kąt skrzydeł do horyzontu właściwy. Czułem się jednak jakoś „nieswojo”. Zanim człowiek wyczuje wszystko po zimowej przerwie, pierwsze starty w roku zwykle są odrobinę „dzikie”, dlatego uznałem, że to pewnie TO.

Po wyczepieniu kolejne zdziwienie … dlaczego ten szybowiec tak powoli leci? Oddaje drążek, rozpędzam się do 100km/h, a w kabinie hałas jak przy dużej prędkości. Do tego jeszcze ten nienaturalny kąt w kabinie z nogami celującymi w ziemię, zamiast w horyzont.
Szybowiec reagował właściwie, nie było niebezpiecznie – jedynie „niewygodnie”. Udało mi się wykręcić 1000m i próbuje się oswoić z sytuacją dając sobie więcej czasu na zorientowanie się sprawie. Przypomniało mi się, że w pokładowej nawigacji mam jeszcze NavBox – GroundSpeed . Ustawiłem się bokiem do wiatru , prędkościomierz podaje 100km/h, Ground Speed z GPS 160km/h. Odwróciłem się o 180stopni i zrobiłem powtórkę – podobny wynik. To było chyba to. Jakaś nieszczelność w instalacji pneumatycznej.
Nie ufając żadnemu z przyrządów, wylądowałem po ok. 30 minutach, lądując precyzyjnie i bezpiecznie. Śrubokręt w rękę i zaglądam do przyrządów, a tam … ślady po wizycie myszy.

W czasie kwarantanny, gdy w hangarze przez blisko 2 tygodnie nikt się nie pojawiał, myszy upatrzyły sobie akurat ten szybowiec.

Krótka naprawa, kolejny w tym roku , pełny przegląd szybowca wykonany przez mechanika i w powietrze. Wreszcie poczułem się jak u starego dobrego przyjaciela

 

Dalej już było tylko lepiej

Lubin przywitał gorąco. Prędkości przelotowe rosły i dokładało się poczucie, że „puzzle” składają się w piękny obrazek. Bywały oczywiście kryzysy . Przed Nową Solą, nie zabrała pierwsza chmura, ani czwarta. Jako , że to był dzień kiedy atakowałem 511km, pozostało dać „po kranach” i celować w ładne pole tuż przy MOP Lisiny przy S3.

Woda zeszła i z 300m zabrałem się w dalszą podróż. Skończyło się na przelocie 301km i dolocie do lotniska przy zupełnie „martwym” niebie. Zamknąłem nawiewy, a stery dotykałem , gdy tylko faktycznie musiałem. Ciekawe doświadczenie.

Trudno zaufać komputerowi, który twierdzi, że dolecę, a lotniska nie widać 🙂

Były również loty na wałku burzowym, w opadzie deszczu i przy wzmagającym się do 50km/h czołowym wietrze. Taki wiatr potrafi w malowniczy sposób wymieść pył z największej „piaskownicy” okolicy i posłać go w okoliczne pola kładąc go na ziemi niczym wylewający się z miski ciekły azot. Poza tym noszenia silne, podstawy wysokie i lot, w którym po prędkościomierzu i wario, należało patrzeć na zegarek. Całe 2,5h okna pogodowego na start 20 szybowców, wstępną orientację „co słychać w powietrzu” i 120km do przelecenia.

podchodzący z zachodu wałek burzowy
uciekając przed opadem
największa „piaskownica” w okolicy

Mogłem również korzystać z chwilowego „święta lasu”, kiedy to jeden z największych poligonów był dla lotnictwa otwarty! Czołgowiska pośród lasów robiły ogromne wrażenie, a najsilniejsze kominy stały oczywiście nad samym środkiem poligonu , gdzie piach był widoczny zapewne z satelity.

Niezwykłe miejsce, ale bez możliwości lądowania i to w samym środku niemałego lasu.

poligon w Świętoszowie

Ale szybownictwo to nie tylko ciągła „walka” z przeciwnościami losu. Bywały dni wręcz idealne. Piękne chmury, brak „rozlańców”, wysokie podstawy i wyprostowany łokieć na przeskokach.

taki „dzień świstaka”
ta mała chmurka, w początkowej fazie rozwoju , która jest zaznaczona końcem „icka” skrywała komin do 9m/s
2400m? dlaczego nie 😉

A to wszystko tylko skrawek tego, co przyniósł Lubin w tym roku. Większość wrzucam „ad acta”, ale na pewno wyciągnę kiedyś historię przelotu, w którym to z ledwością wylądowaliśmy w 3 szybowce na lotnisku w Szymanowie, opuszczając kominy bezchmurnej termiki na wysokości 600-700m AGL

Na lotnisko w Pruszczu i do Kornego

Po takim sezonie Bory Tucholskie nie przerażały, gdy kominy kończyły się na wysokości ~1000m. Kiedyś było to „nie do pomyślenia”, ale z głową na karku można zrobić wiele. 🙂

Mimo, że z deklarowanych 150km zrobiło się 133km z lądowaniem w Borsku to zdecydowanie była to jedna z ciekawszych i mimo wszystko ambitnych tegorocznych tras. Trasa obfitowała w wiele termicznych kryzysów, rozterek czy nie wracać i ostatecznie lecąc już w parze daliśmy szansę temu, co sobie przed startem zaplanowaliśmy.

Nad Borami
już w wózku po lądowaniu w Borsku
Na „wyścigi” BM i G1 (wysokość AMSL)

Czekamy na wiosnę. Oby przyszła wcześnie 🙂

Posted in Dziennik lotów.