Ostatnio niezawodne prognozy uwzględniające również wpływ wyżu kenijskiego wskazywały na ponowną aktywność klifu. Niestety jakimś sposobem dowiedzieli się o tym także glajciarze. Nic do nich nie mam , wręcz przeciwnie, w końcu to także odłam ludzi pozytywnie zakręconych do fruwingu. Ale, chyba nie wszystkich.
Sieee-dziaaaało dzisiaj na tym klifie. Otóż latamy sobie spokojnie na stałym miejscu klifowym w kolejności zgłoszeń Toxyczny Kierownik, Stingerowo-Ceresowy Waldek i Dingowy Krzysiek. Kierownik jak zwykle już nalatany, głównie dzielił się dobrymi radami, żebym wreszcie umiał zrobić te zakręty tak jak on, ale ja i tak będę je umiał tak jak ja. Trudno, ale inna pomoc Kierownika była bardziej przydatna.
Nad skrawkiem używanego przez nas klifu systematycznie zaczęły się pojawiać glajty i trzeba było uważać, żeby któryś z zakrętów czy jakieś bimbnięcie nie skończyło się w linkach glajta lub co gorsza na jakiejś części ciała chyba ’’ pilota’’.
Piszę chyba bo myślę ,że oprócz umiejętności poruszania linkami glajta co potrafią nawet marionetki, powinien mieć pewną wiedzę , choć trochę rozsądku i jeszcze ociupinkę kultury. Może i coś więcej ale szkoda się rozpisywać, bo temat znany, są wakacje i przypuszczam ,że co roku o tej porze będzie coraz gorzej, bo zaczyna to raczej wyglądać na odłam quadingu.
Wracajmy do latania bo to nas kreci. Kierownik od czasu do czasu wchodził na scenę z Toxycznym twisterem i pokazywał co potrafi, a ten jego szybowiec chodzi jak na sznurku co widać na niektórych zdjęciach, było także i angielskie lądowanie. Moje latanie wychodziło zdecydowanie gorzej, robiłem wszystko co modele chciały, raz nawet ocierając się o kraksę po przytkaniu odbiornika ,potem było szybkie lądowanie, sprawdzanie zasięgu radia i jego dzialania, OK i znowu w górę z jeszcze większym balastem. I chociaż nie wiało mocno może 6m/s Stinger z poprawionymi ustawieniami i wagą 2900 śmigał całkiem przyzwoicie.
Ech żeby te MP były dzisiaj.
Krzysiek poganiał również swojego Dingusia. Jakby coś mu jeszcze brakowało choć widać , że już lata dobrze, niestety nie chciał zbyt dużo latać z uwagi na obecność parafruwingu, ale jest dobrze jeszcze jeden zawodnik F3F rozwija skrzydła.
Wyszło na to, że ja nalatałem chyba najwięcej wyładowując baterie w dwóch modelach , śmigając nad pod i obok tekstyliów. Udawało się nieźle pogonić Stingera a później także Ceresa, o dziwo przy podobnej wadze, choć widać było, że Ceres chciałby jeszcze tak z 200 może 300 gramów więcej, ale z tym powoli, kształcimy jeszcze panowanie na modelami. Znowu oczywiście trzeba będzie wprowadzić trochę poprawek w ustawieniach, bo wiedza po tych lotach urosła.
Dobrze, że nie latam tak dużo jak Kierownik, bo chyba zabrakło by mi gigabajtów w mózgu, zresztą to nie problem, bo po dłuższej przerwie i tak wszystko zapomnę.
Nieubłagane nasze wyładowane akumulatory w końcu dały sygnał do odwrotu. Aż żal było odchodzić od krawędzi, która nieustannie pompowała świeże masy powietrza.
I tylko na koniec omal nie doszło do zderzenia z plajciarzem , który szczególnie upodobał sobie manewry nad tą częścią klifu i omal nie staranował mnie butami, a następnie przywalił czterema literami w krawędź zbocza.
Czy on wyniesie jakąś wiedzę z dzisiejszych lotów, nie sądzę? Ale póki co zabawa trwa.
Waldek